Strona główna

sobota, 30 stycznia 2010

Ekologiczne biznes

Nie ma wątpliwości, że lepiej żyć w czystym środowisku, niż w smrodzie. Jednak zupełnie czymś innym jest dbanie o czystość środowiska, a czymś innym robienie z tego biznesu. Od pewnego czasu nabieram coraz większego przekonania, przeważająca większość działań związanych z ekologią ma na celu zrobienie biznesu pod przykrywką chwytliwych ekologicznych haseł.

Ostatnio narobiło się smrodu wokół ekologicznego biznesu. Dyskusje na ten temat zintensyfikowały się po wykryciu oszustwa popełnionego przez jeden z najbardziej renomowanych instytutów badających zmiany klimatyczne.

Być może dało by się to jakoś wyciszyć, ale ostatnio nagłośnione zostały nowe wpadki ekologów. Eksperci ONZ przyznali (zagrożeni kompromitacją), że pomylili się co najmniej o 300 lat oceniając tempo topnienia lodowców. W tym samym tygodniu wybuchła jeszcze jedna afera. Okazało się, że twierdzenie ekspertów ONZ, jakoby wzrost temperatury globalnej powoduje zwiększenie liczby i dotkliwości klęsk żywiołowych, jest błędne i niepotwierdzone faktami. Dr. Robert Muir-Wood, którego badania zostały wykorzystane przez ekspertów stwierdził, że „Nie możemy okreslić tu powiązań ani przyczyny i skutku. Ponadto nasze badania przeprowadzono w latach 2004-05 kiedy na świecie wystąpiło kilka bardzo silnych huraganów. Patrząc na to z dystansu inaczej ocenia się wpływ zmina klimatycznych”.

Ta seria kompromitacji zwolenników teorii globalnego ocieplenia spowodowała, że w mediach przeciwników tej teorii przestano traktować jak rarogów. Daje to możliwość podjęcia rzeczowej dyskusji. Jak dotąd, w moim odczuciu, przeciwnicy teorii globalnego ocieplenia przedstawiają bardziej rzeczowe argumenty. Zwolennicy tej teorii najczęściej ograniczają się do stwierdzeń w rodzaju „Jest oczywiste, że…” itp. Argumenty merytoryczne zwolenników teorii są rzadkie.

Na fali odwilży dla przeciwników teorii globalnego ocieplenia również w polskich mediach pojawiają się wywiady z przeciwnikami tej teorii. W TVN24 pod koniec ubiegłego roku ukazał się wywiad z profesorem Zbigniewem Jaworowskim, który stwierdza między innymi, że „Siłą napędową konferencji w Kopenhadze nie jest troska o klimat, z którym nic złego się nie dzieje, a który od lat dziesięciu zaczął się ochładzać. Jest nią perspektywa [...] trylionowych zysków z handlu niczym, niczym bowiem są zezwolenia i limity ze sprzedaży limitów CO2”.

W kolejnym wywiadzie, już w styczniu tego roku, na pytanie „Gdzie się podziało globalne ocieplenie?” profesor odpowiada: „Nigdy go nie było”. Stwierdza też, że „Jesteśmy za słabi, by móc wpłynąć na klimat. Proszę porównać Ziemię do Słońca. Jesteśmy główką szpilki na tle talerza o średnicy metra. My robaczki chodzące po tej szpilce mamy wpływać na klimat?”.
 
Skoro eksperci ekologiczni stracili mocno na wiarygodności, to może warto spojrzeć na problem z innego punktu widzenia. Taki punkt widzenia prezentuje Tomasz Teluk, politolog i ekonomista. Uważa on między innymi, że argumenty ekologiczne lansowane są przez bogate kraje w celu powstrzymania rozwoju biednych krajów w celu wyeliminowania zagrożenia (konkurencji) ze strony tych krajów. Twierdzi między innymi, że gdyby gdyby postulaty zaniechania wykorzystywania węgla zostały wcielone w życie to „polska gospodarka [...] ległaby w gruzach, a tysiące osób straciłyby pracę”.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Jesteś wrogiem państwa

Pewna rodzina została napadnięta. W wyniku szamotaniny jeden z napastników dostał kijem po łbie. Dzielni ludzie, prawda? Nie przestraszyli się bandziorów, lecz czynnie im przeciwstawili. Każdy zdrowo myślący człowiek pochwaliłby ich za to i przedstawiał jako przykład dla innych.

Niestety, państwo uznało, że tak być nie może. Dwaj bracia, którzy bronili się przed napastnikami, zostali skazani na więzienie. Natomiast napastnik został zwolniony z powodu ran w głowie. Nie przeszkodziło mu to w popełnieniu kolejnych przestępstw. Całę tę sytuację bardzo celnie skomentował pewien pisarz:
W tym wszystkim chodzi o państwo nie chcące, aby ktokolwiek z obywateli miał jakąkolwiek moc, gdyż w rzeczywistości władza państwa nad tobą jest ważniejsza niż jego możliwość obrony cię przed kryminalistami. Jeśli jakiś gnój zabije cię w twoim własnym domu, państwo nie jest zagrożone, ale gdy weźmiesz odpowiedzialność za siebie, zaczniesz działać za siebie i myśleć za siebie, to po prostu jest to dla państwa zbyt niebezpieczne.
To wydarzenie miało miejsce w Anglii. Myślę, że nie trudno można sobie przypomnieć co najmniej kilka podobnych sytuacji z Polski, w ciągu ostatnich kilku lat. Jeżeli weźmiemy swoje sprawy w swoje ręce, jeżeli zaczniemy samodzielnie myśleć, staniemy się dla państwa, a właściwie dla rządzących nami partyjnych sitw, większym zagrożeniem, niż mogą nim być bandyci.

sobota, 23 stycznia 2010

Legalny rozbój

Jakiś czas temu jeden ze znanych ekonomistów przeanalizował historię kilkunastu podatków, które są powszechnie uznawane za bardzo dokuczliwe i najbardziej irytują podatników. Okazało się, że we wszystkich, bez wyjątku, przypadkach zaczynało się od drobnego podatku, na który prawie wszyscy chętnie się godzili. Jednak państwo co pewien czas podnosiło te podatki, aż urosły do wyjątkowo uciążliwych i irytujących kwot.

Kilka miesięcy po powodzi tysiąclecia dotarła do mnie pocztą pantoflową informacja, że Urzędy Skarbowe otrzymały zalecenie bardziej starannego szukania źródeł dochodów dla państwa. Byłem dziwnie pewien, że jak się już te urzędy zmobilizują w tym szukaniu, to nigdy nie odpuszczą. Z czasem okazywało się, że Urzędy Skarbowe wyszukują coraz bardziej absurdalne powody ściągania pieniędzy od obywateli. Pod wieloma względami państwo coraz bardziej staje się najgorszym rodzajem mafii, bo jego działania są zawsze uzasadnione odpowiednimi przepisami. Większość ludzi nie stać ani na procesy, ani na wystarczająco dobrych prawników, żeby wygrać z tą państwową mafią.

Ostatnio portal Wirtualna Polska przygotowała galerię prezentującą największe absurdy podatkowe.
  • Jeżeli firma dała ci samochód, którym jeździsz do pracy, musisz zapłacić podatek.
  • Od wielu lat w wielu firmach pracownicy mogą swobodnie korzystać z kawy lub herbaty. Okazuje się, że każdy powinien policzyć, ile tych kaw lub herbat wypił i zapłacić od tego stosowny podatek, jak od dodatkowego dochodu.
  • Zgodnie z zaleceniami ekspertów od zarządzania ludźmi, wiele firm stara przyciągać dobrych pracowników oferując oprócz pensji inne bonusy. Okazuje się, że od takich bonusów pracownik musi odprowadzić podatek.
  • Zdarza się, że pracownik przepracuje w danej firmie 10 lat lub więcej. Jeżeli pracodawca doceni takiego pracownika i w okrągłą rocznicę da mu prezent, być może obdarowany będzie musieć zapłacić za to podatek.
  • Uważaj na darowizny dla takich organizacji jak WOŚP. Może się zdarzyć, że będziesz musieć zapłacić podatek wynoszący 7% lub 22% swojej darowizny. W niektórych przypadkach zapłacisz ty, w niektórych obdarowana organizacja, a w jeszcze innych obie strony!
  • Zdarza się, że będąc w potrzebie zwracamy się do znajomych z prośbą o pożyczkę. Jeżeli znajomy pożyczy nam pieniądze na procent, oczywiście musi zapłacić podatek, ale jeżeli pożyczy nam bez podatku, to sami musimy zapłacić podatek — tak, jakby pożyczka była oprocentowana. Uzasadnienie jest tak absurdalne, że aż trudno w nie uwierzyć. Otóż chodzi o to, że gdyby pożyczka była na procenty, to musielibyśmy więcej oddać. Skoro procentów nie ma, to zdaniem Urzędu Skarbowego zarobiliśmy tę kwotę, którą musielibyśmy dać w formie procentów od pożyczki. Zresztą analogicznie absurdalne rozumowanie Urzędy Skarbowe stosują również wobec firm, które szukając oszczędności używają jakiś darmowy system operacyjny, zamiast Windows, albo darmowy pakiet programów dla biura (np. OpenOffice), zamiast Microsoft Office.
  • Banki starają się zachęcać, żeby jak najczęściej płacić kartami płatniczymi. Niektóre stosują promocję polegającą na tym, że zwracają klientom na przykład 3% kwoty zapłaconej kartą. Jeżeli korzystasz z takiej promocji, to masz obowiązek obliczyć, jaką kwotę bank ci zwrócił, i zapłacić od tego 18% lub 32% podatku.
  • W tym roku panikowano o świńskiej grypie. Nieco wcześniej panikowano o ptasiej grypie. Jeżeli pracodawca uległ tej panice i w trosce o swoich pracowników zafundował im szczepionkę, pracownicy muszą zapłacić podatek od wartości szczepionki.
  • Wiele osób korzysta z ulgi na Internet. Ulgę tę wprowadzono kilka lat temu, aby bardziej rozpowszechnić Internet w Polsce. Coraz więcej osób z różnych powodów korzysta z Internetu mobilnego. Okazuje się, że w takim przypadku lepiej nie korzystać z ulgi, bo może się okazać, że Urząd Skarbowy lub sąd (jeżeli dojdzie do rozprawy) uzna taką ulgę za nieuzasadnioną.
To oczywiście tylko niektóre absurdy.

Czy pamiętacie te buńczuczne zapowiedzi pana Palikota, co to on nie zrobi z tymi absurdalnymi przepisami? Ciekawe, czy ktokolwiek zna choć jeden przykład, choć jeden absurd, który został zlikwidowany.

Jestem przekonany, że kasa państwa jest pusta, a zadłużenie państwa (czyli nas wszystkich!) gwałtownie rośnie. Oczywiście rząd za żadne skarby się do tego nie przyzna. Coraz więcej ludzi jednak zauważa, że Polska żwawym krokiem zmierza w kierunku takiej samej katastrofy, jaka była w Argentynie kilka lat temu. W tej sytuacji państwo nie zawaha się ani przed sutenerstwem, ani przed żadnym, choćby najbardziej absurdalnym sposobem ściągania pieniędzy do kasy państwowej.

Znacznie prostszym i przede wszystkim skutecznym rozwiązaniem byłoby ograniczenie tych wszystkich świadczeń, które państwo wzięło na siebie, a których zakres rośnie co wybory. Na to jednak nie zdecyduje się żadna partia. Niestety, większość Polaków ma mentalność lewicową i taka partia przegrałaby najbliższe wybory z kretesem.

Być może mają rację niektórzy obserwatorzy sceny politycznej w Polsce. Uważają oni, że krach podobny do Argentyńskiego jest znacznie bliżej, niż wielu się wydaje. Podejrzewają, że właśnie z tego powodu PiS jest tak nieudolny w wykorzystywaniu potknięć PO w celu przekonania wyborców do siebie. Po prostu nie zależy im na wygraniu wyborów tuż przed wielkim krachem. Niech już lepiej PO ma jak najwięcej władzy. Wtedy cały ten krach ich obciąży, a po wyjściu z kryzysu PiS będzie mieć czyste konto. Przecież niemal nikt nie będzie pamiętać, że wszystkie cztery rządzące na przemian partie (PO/PiS/SLD/PSL) w takim samym tempie na przemian prowadziły Polskę ku krawędzi przepaści.

czwartek, 21 stycznia 2010

Zawód: pirat

Kiedyś naiwnie sądziłem, że piraci wymarli dawno temu. Wydawało mi się, że można ich znaleźć tylko na kartach starych powieści. Tymczasem, jak się okazuje, piraci istnieją również współcześnie. Działają głównie na Oceanie Indyjskim. Ostatnio najczęściej słychać o piratach somalijskich, ale pochodzą nie tylko z tego kraju i działają nie tylko na wodach w pobliżu Somalii.

Kilka miesięcy temu pisałem, że wszystko wskazuje na to, że rząd Somalii, lub przynajmniej niektórzy urzędnicy, mają jakieś powiązania z piratami. Wczoraj przeczytałem dziwną wiadomość o piratach z tamtego rejonu. Jedni piraci porwali kolejny statek. Za jego uwolnienie zażądali okupu. Gdy miało dojść do transakcji, zostali zaatakowani przez innych piratów. Dalej czytamy, że pierwsi piraci poprosili o pomoc. W efekcie śmigłowce sił antypirackich przepędziły tych drugich piratów. Po tym incydencie okup został bez przeszkód dostarczony pierwszym piratom, a statek wraz z załogą i ładunkiem ma zostać uwolniony.

Zupełnie nie rozumiem tej informacji. Na pierwszy rzut oka to jest jakaś kompletna bzdura! Śmigłowce wystartowały z pobliskiego okrętu wojskowego żeby odpędzić drugich piratów. Zrobiły to bez problemu, skutecznie. Dlaczego te same śmigłowce nie przepędziły pierwszych piratów? W pobliżu porwanego tankowca był okręt wojenny, w dodatku ze śmigłowcami na pokładzie, ale najwyraźniej nie zrobił niczego, żeby przepędzić pierwszych piratów.

Być może pewną wskazówką, o co chodzi, jest informacja, że negocjacje prowadził somalijski biznesmen. Biznesmeni mają zazwyczaj powiązania z politykami, zwłaszcza tymi aktualnie rządzącymi, o czym możemy się na co dzień przekonać na naszym własnym podwórku.

Coś mi się zdaje, że rząd Somalii postanowił wprowadzić cło za umożliwienie przepływania  statkom (zwłaszcza tankowcom) przez Kanał Sueski, do którego droga wodna prowadzi w pobliżu wybrzeża Somalii. Nie mogli tego zrobić oficjalnie, więc zawzięcie „walczą” z piratami, po cichu dzieląc się z nimi zyskiem. Pomysł, jak widać, skuteczny. Ten przykładowy tankowiec wraz z ładunkiem jest wart 150 mln dolarów. Okup za jego uwolnienie wynosił tylko pięć i pół miliona dolarów, co stanowi zaledwie 3,7% wartości statku. Armator podniesie cenę dostarczonej ropy o te niecałe 4% i po kłopocie. Zresztą piraci w tym rejonie działają spokojnie od wielu lat. Prawdopodobnie więc armatorzy w cenie dostarczanej ropy uwzględniają  już haracz dla piratów.

Ciekawe, kiedy to się skończy. Ten piracki biznes jest z pewnością bardzo dochodowy. Te kilka motorówek i kilka karabinów, którymi posługują się piraci, kosztuje pewnie niewielką część jednego okupu. Być może z czasem coraz więcej biznesmenów zostanie dopuszczonych do tego interesu. Wtedy być może będą częściej statki porywać lub żądać większych okupów. W końcu armatorzy stracą cierpliwość i zamiast płacić okup bardziej będzie się im opłacało lobbować u polityków w swoich krajach, żeby w końcu jakoś rozwiązać ten problem. Wydaje mi się jednak, że na razie dla wszystkich najprostszym rozwiązaniem jest płacenie okupu.

wtorek, 19 stycznia 2010

Akordeon

Akordeon jest ciekawym instrumentem. Dziwię się trochę, że nie jest bardziej popularny. Słyszałem niedawno w radio, że na akademii muzycznej jest to jeden z instrumentów, na którym obowiązkowo uczą się grać wszyscy studenci, ale bardzo go nie lubią. Dziwne, bo mało który instrument ma tak wielkie możliwości, jak akordeon. Być może to jest przyczyną tej niechęci — instrument o tak wielkich możliwościach dobrze wykorzystać potrafią chyba tylko muzycy o dużej wyobraźni muzycznej.

Większości ludzi akordeon kojarzy się albo z muzyką ludową, albo z melodiami, które dla współczesnej młodzieży niewiele różnią się od muzyki ludowej.


Skoro wcześniej wspomniałem o muzyce ludowej, to argument, że na akordeonie można również świetnie zagrać klasykę, nie będzie chyba za bardzo przekonujący.

Skierujmy się więc w kierunku współczesnych rytmów. Sądzę, że występ Marcina Wyrostka w programie Mam Talent widziało wielu Polaków. Ciekawe, czy na jego decyzję o występie w tym programie miał wpływ fakt, że rok wcześniej w słowackiej edycji tego programu finalistą został akordeonista Michal Cervienka (warto obejrzeć całość). Nadal są to jednak rytmy, które docenią chyba tylko bardziej wyrobieni muzycznie słuchacze.

Dla wielu może być zaskoczeniem, że akordeon doskonale sprawdza się w jazzie, co doskonale pokazuje choćby poniższa improwizacja (polski zespół Motion Trio oraz Bobby McFerrin).

Wirtuozi akordeonu, tacy jak Richard Galliano, potrafią doskonale pokazać siłę akordeonu. Innym przykładem jest Marc Berthoumieux.

Poza tym akordeon jest bardzo seksy, nieprawdaż?  ;-)

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Sutener


O ile się nie mylę, obowiązujące w Polsce prawo zezwala na sprzedawanie własnych usług seksualnych, ale czerpanie z tego jakichkolwiek korzyści przez osoby postronne bądź instytucje, czyli sutenerstwo, jest karalne. Wychodząc z takiego założenia państwo polskie nie opodat­kowuje w żaden sposób usług prostytutek, ponieważ byłoby to czerpanie korzyści z czyjegoś nierządu. Innymi słowy państwo stałoby się de facto sutenerem.

Tyle szlachetne założenia. Jednak już żyjący w XIX wieku hrabia Alexis de Tocqueville zauważył, że nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy. A że w kasie państwa polskiego rozpaczliwie brakuje pieniędzy, to już chyba nie ma żadnych wątpliwości. Nie ma się zatem czemu dziwić, że rząd zajął się sutenerstwem.

sobota, 9 stycznia 2010

Ekologicznie

Zabroniono produkować termometry rtęciowe, bo mogły by się stłuc, a rtęć jest bardzo szkodliwa. Tak na oko, mniej więcej raz na 10-15 lat tłukł mi się termometr. Mam na myśli sytuacje, gdy przydarzyło się to mnie lub moim bliskim, więc proszę tego nie mnożyć przez liczbę mieszkańców. Nie wiem, czy te kilka kropli rtęci ze stłuczonego termometru jest bardzo szkodliwe — zwłaszcza, że zaraz po wypadku wszystko było bardzo starannie sprzątane.

Zabroniono produkować tradycyjne żarówki, bo wprawdzie dają zdrowsze światło, ale zużywają więcej prądu, niż te energooszczędne. Produkcja żarówek energooszczędnych musi być znacznie droższa od produkcji tradycyjnych żarówek. Widać to po ich cenach. W tym kosztownym procesie produkcyjnym na pewno trzeba zużyć trochę energii. W dodatku te żarówki zawierają rtęć (albo jakiś jej związek). W każdym razie obowiązkowo muszą być utylizowane. W przeciwnym razie bardzo szkodzą środowisku.

Czytałem gdzieś, że jeżeli do energii zużytej przez taką energooszczędną żarówkę dodać całą energię zużytą do produkcji żarówek energooszczędnych oraz energię zużytą do utylizacji zużytych żarówek, to łączne zużycie energii jest podobne, jak w przypadku tradycyjnych żarówek. Nie znam się na tym. Myślę jednak, że to może być prawda, choćby i dlatego, że prawie nigdy te żarówki nie świecą tak długo, jak to deklarują ich producenci. W zasadzie nie zauważyłem, żeby świeciły jakoś specjalnie dłużej, niż żarówki tradycyjne. Próbowałem kupować żarówki różnych producentów. Nie zauważyłem większej różnicy żywotności między nimi.

Niektórzy twierdzą, że przymus używania żarówek energooszczędnych jest wynikiem lobbingu koncernów produkujących te żarówki. Podobno władowali kupę kasy w rozwój technologii ich produkcji, a niewdzięczni klienci nie chcieli ich kupować. Coś trzeba było zrobić, żeby ta forsa nie przepadła. W takich sytuacjach w dzisiejszych czasach argumenty ekologiczne są najskuteczniejsze, bo niemal nikt nie ma odwagi ich podważać.

Jak jest tą utylizacją żarówek energooszczędnych, każdy widzi. Teoretycznie nie wolno ich wyrzucać. W praktyce niemal nikt się tym nie przejmuje, a zużyte żarówki na ogół lądują razem z innymi śmieciami. Jeżeli nadal tak będzie, to pewnie za jakiś czas zabronią produkować żarówki energooszczędne, bo są za bardzo szkodliwe dla środowiska — podobno bardziej szkodliwe, niż stare poczciwe termometry rtęciowe.

Mam nadzieję, że do produkcji świeczek używane są same ekologiczne produkty. W przeciwnym razie…

środa, 6 stycznia 2010

Tango

Większość ludzi, słysząc słowo tango, wyobraża sobie bardzo rytmiczną, nieco drapieżną muzykę, a której partner co jakiś czas szarpie partnerkę, a ona w rewanżu chlasta go po twarzy różą trzymaną w zębach. Niewielu zdaje sobie sprawę, że to tango, które najczęściej mogą oglądać w różnych pokazach w telewizji, to tylko jedna z jego odmian, która wyodrębniła się z oryginalnego tanga. To oryginalne tango nadal się rozwija i nadal ludzie na całym świecie uczą się go tańczyć.
Całkiem inne, niż to szarpane, prawda?

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Parytety

W myśl polskiej konstytucji mężczyźni i kobiety mają równe prawa. Niektórym działaczom najwyraźniej to nie wystarcza. Stąd pod koniec 2009 roku w mediach wiele było szumu o wprowadzeniu parytetów. Najpierw informowano, że chodzi o to, żeby w polskim parlamencie było tyle samo mężczyzn, co kobiet. Potem ta informacja została złagodzona, że na listach wyborczych ma być tyle samo mężczyzn i kobiet.

Równe prawa są pojęciem, które można różnie interpretować. Moim zdaniem oznacza to, że każdy ma jednakowe prawo decydowania, w co ma się zamiar angażować. Zwolennicy parytetów uważają najwyraźniej, że wolność wyboru, to za mało. Oczywiście uzasadniają to inaczej. Twierdzą oni, że kobiety są dyskryminowane przez szefów partii politycznych w ten sposób, że ci w ogóle nie umieszczają kobiet na listach wyborczych.

Faktem jest, że na listach wyborczych niewiele jest kobiet. Wątpię jednak, czy to jest spowodowane jakimś męskim uprzedzeniem do pań. Jakiś czasu temu byłem na kilku przedwyborczych spotkaniach z politykami. Za każdym razem na sali było kilkadziesiąt osób. Wśród nich za każdym razem były dwie lub trzy panie — wszystkie związane z obsługą spotkania (prawdopodobnie asystentki polityka). Skoro panie, mając swobodę wyboru, w większości w ogóle nie interesują się w polityką, to dlaczego je na siłę pchać do tego? Gdyby panie rzeczywiście tego chciały, to zagłosowałyby na Parię Kobiet. Nie tylko po wynikach wyborów widać, że większość pań nie zgadza się z tym. Część z nich nawet opublikowała w tej sprawie list otwarty.

Zresztą załóżmy, że zwolennicy parytetów mają rację. Czy w takim razie ustawowe zobligowanie szefów partii, żeby na listach była połowa pań, będzie wystarczające? Przecież wiadomo, że osoba będąca na pierwszym miejscu na liście ma dużo większe szanse zdobycia mandatu poselskiego. To jak to miałoby być? Czy teraz na pierwszych miejscach list miałyby być kobieta i mężczyzna ex eaquo?

Jeżeli rzeczywiście panie są ograniczone przez seksistowskich mężczyzn, to nie rozumiem, dlaczego równouprawnienie miałoby się ograniczać do polityki? Dlaczego nie wprowadzić ustawowego uprawnienia we wszystkich instytucjach? Na przykład przedszkola są wyraźnie zdominowane przez panie. Należałoby połowę z nich zwolnić i przyjąć na to miejsce mężczyzn. Skąd ich wziąć? Na przykład z kopalń i hut, które dla odmiany są zdominowane przez mężczyzn.

Zgodnie z projektem zwolenników parytetów mężczyźni i kobiety mają być reprezentowanie w równych proporcjach 50/50. Tymczasem, jak wiadomo, kobiet jest nieco więcej niż mężczyzn. W dodatku kobiety średnio żyją o 20 lat dłużej, niż mężczyźni. Czy to jest sprawiedliwe? Jeżeli mężczyźni i kobiety mają być reprezentowani po równo, to należało by powołać jakiś urząd, który co najmniej raz w roku weryfikowałby te nierówności i likwidował nadwyżki. W przeciwnym razie naruszona zostanie zasada reprezentatywności i sprawiedliwości społecznej.

sobota, 2 stycznia 2010

Krok w kierunku totalitaryzmu

Całkiem niedawno większość Polaków wymieniała stare dowody osobiste na nowe. Obecnie znowu mamy je wymieniać na jeszcze nowsze. Kilka miesięcy słyszałem, jak któryś poseł w jednej z audycji publicystycznych powiedział, że warto by się przy okazji zastanowić, czy całkowicie nie zrezygnować z dowodów osobistych. W końcu ich produkcja kosztuje, a przecież bez dowodów osobistych państwo może istnieć. Na przykład w Wielkiej Brytanii dowodów osobistych nigdy nie było i nadal nie ma. Nie zauważyłem, żeby taka dyskusja została podjęta. W każdym razie nie zauważyłem jej w mediach. Najwyraźniej wszyscy jesteśmy tak wytresowani, że życie bez dowodu osobistego jest dla nas nie do pomyślenia.

Ostatnio rząd ogłosił, że nowe, elektroniczne dowody osobiste zostaną wprowadzone na początku 2011 roku. Zapewnią one między innymi bezpieczeństwo transakcji zawieranych drogą elektroniczną, czyli będą miały moc podpisu elektronicznego.

Oznacza to również, że niektóre organy rządu (prawdopodobnie każda z kilkunastu polskich służb specjalnych) w praktyce będzie mogła utworzyć duplikat takiego dowodu i przy jego pomocy skompromitować każdego obywatela, praktycznie bez możliwości obrony z jego strony. Nie byłoby może problemu, gdybyśmy mieli zaufanie do tych agencji. Niestety, wydarzenia ostatnich 20 lat, a zwłaszcza ubiegłego roku, słaniają raczej do bardzo ograniczonego zaufania.

Przy okazji jeszcze jedna obserwacja: jak zapewne większość ludzi, nie za bardzo wierzę w sondaże. Zbyt wiele z nich jest ewidentnie zmanipulowanych w celu uzyskania pożądanych wyników. Sądzę jednak, że rząd dysponuje prawdziwymi, nie zmanipulowanymi danymi. Najwidoczniej wynika z nich, że przeważająca większość Polaków jest po prostu głupia. Inaczej nie umiem uzasadnić wiadomości, że nowe dowody osobiste będą wydawane bezpłatnie, bo zapłaci za nie państwo. Przecież państwo ma pieniądze z naszych podatków, więc i tak wszyscy za nie zapłacimy!

Swoją drogą coraz częściej w mediach słychać, że z polskimi finansami jest bardzo krucho. Niektórzy przewidują, że grozi nam krach podobny do argentyńskiego. Po co nam w tej sytuacji ta wymiana dowodów osobistych? Chyba tylko po to, żeby lepiej móc kontrolować obywateli.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...