Strona główna

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Unia klatkowa

Wyobraźcie sobie, że na klatce osiedlowego XVIII-klatkowca wprowadzono Unię. Paru sąsiadów namówiło kilku lokatorów o określonych dochodach i założyli tę Unię Klatkową. W myśl traktatu z półpiętra każdy, członek Unii Klatkowej wpłaca kwotę zależną od dochodów do wspólnej kasy na funkcjonowanie Unii.

Wszyscy sąsiedzi hodujący kwiaty dostają dopłatę w zależności od liczby doniczek. Wprowadza się windę dwóch prędkości. Unia lokatorska z klatki wynajmuje w centrum miasta luksusowy lokal, gdzie zbierają się przedstawiciele poszczególnych rodzin, aby dyskutować nad sprawami klatki. Każdy z reprezentantów rodzin otrzymuje zwrot za przejazdy taksówkami i diety.

Jeżeli jakiś sąsiad wpadnie w tarapaty finansowe, bo nabrał kredytu, to Unia Klatkowa mu pomoże, pożyczając pieniądze z innej klatki, od Chińczyków handlujących na bazarze, aż się zadłuży po uszy.

Czy zdecydujesz się przystąpić do takiej Unii?

Demokracja - opium dla ludu

Zwolennicy demokracji często powołują się na cytat Winstona Churchilla, który miał powiedzieć: Stwierdzono, że demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu. Nie słyszałem jednak, żeby zbyt często cytowano inną wypowiedź tego samego Churchilla, który przy jakieś okazji stwierdził, że najlepszym argumentem przeciwko demokracji jest pięć minut rozmowy z przeciętnym wyborcą.

Jednym z dowodów, że demokracja jest tylko fikcją robioną na pokaz dla prostego ludu jest przypadek Andrzeja Mielczanowskiego. W latach 1992-1995 był ministrem spraw wewnętrznych. Był więc osobą dobrze zorientowaną. Pod koniec swojego urzędowania w Sejmie poinformował, że ówczesny premier RP, Józef Oleksy, współpracował z radzieckimi i rosyjskimi służbami specjalnymi. Józef Oleksy oczywiście wszystkiemu zaprzeczył, ale w tej sytuacji musiał podać się do dymisji. Spór między oboma panami miał rozstrzygnąć sąd. Sąd bardzo długo rozstrzygał tę sprawę. W końcu w połowie 2009 roku, po czternastu latach od wybuchu tej afery, sąd wydał wyrok uniewinniający.

Pomyślcie tylko: minister spraw wewnętrznych oskarża premiera własnego rządu o szpiegostwo na rzecz obcego kraju. I co? Właściwie nic. Ani Mielczanowski, ani Oleksy, nie zostali skazani. Ktoś przecież chyba miał rację, a ktoś inny kłamał, prawda? Jeżeli Mielczanowski miał rację, to Oleksy powinien teraz spędzać czas w najcięższym więzieniu. Jeżeli Mielczanowski oskarżył Oleksego nie mając dowodów, to on powinien siedzieć w tym więzieniu. Tymczasem obaj panowie chodzą sobie na wolności.

Wielu ludziom wydaje się, że to już odległa historia. Kogo dzisiaj obchodzi, co się działo 15-20 lat temu? Niewielu to obchodzi. A powinno! Ci ludzie, powiązani siecią nieformalnych układów, żyją wśród nas, są biznesmenami lub — co gorsza — politykami. Oni często decydują o jakości naszego obecnego życia, uchwalając przepisy dogodne dla nich, mając Polskę i Polaków.

sobota, 17 grudnia 2011

Wojna z krzyżem

Czy zlikwidować krzyż w sejmie? Zdania są podzielone. Jedni uważają, że powinien być rozdział kościoła od państwa. Może to i racja, ale padają też argumenty, że przecież całe 1000 lat historii Polski ściśle wiąże się z kościołem. Gdyby Mieszko I nie przyjął chrztu Polski, to prawdopodobnie Polski by teraz nie było. Poza tym skoro mamy demokrację, czyli rządy większości, a większość Polaków jest chrześcijanami, to chyba logiczne, że krzyż w Sejmie wręcz powinien być, prawda?

Niektórzy przeciwnicy krzyża twierdzą, że widok tego krzyża obraża ich uczucia religijne (najczęściej ateistyczne). Jeżeli zgodzimy się z tą argumentacją, to powinniśmy zlikwidować również wszystkie krzyże i kapliczki przydrożne, bo ich widok może obrażać uczucia religijne niektórych ludzi.

Trzeba by też zastanowić się, co zrobić ze wszystkimi kościołami. Na każdym kościele w najwyższym miejscu dominuje przecież krzyż. Czy powinniśmy nakazać kościołom zdjęcie tych krzyży? A co z samymi kościołami? Przecież te budowle jednoznacznie kojarzą się z miejscem kultu, a to może obrażać niektórych uczucia religijne. W takim razie powinniśmy też zburzyć kościoły. Oczywiście, jeżeli mamy być konsekwentni, to nie tylko kościoły, ale również miejsca wyznań innych kościołów i kultów, włącznie z żydowskimi synagogami.

Takie eksperymenty w historii były już przeprowadzane kilka razy. Na przykład we Francji podczas rewolucji lub w Rosji po rewolucji bolszewickiej. Za każdym razem eksperymenty te kończyły się morderstwami na masową skalę, wykonywanymi w majestacie prawa takiego świeckiego państwa. Czy aby na pewno chcemy przeprowadzić jeszcze jeden taki eksperyment — tym razem na nas samych?

Tak sobie myślę… Unia Europejska się sypie na naszych oczach. Niektórzy wręcz twierdzą (w tym niektórzy ministrowie polskiego rządu!), że jeżeli się rozsypie, to napięcia mogą doprowadzić do wybuchu wojny. Tak czy owak, nie ma pewności, jako to będzie miało wypływ na sytuację Polski i jej obywateli. Nie jest pewne, czy sojusz z Niemcami i Francją, przeciwko Wielkiej Brytanii, jest dla Polski opłacalny na dłuższą metę. Niemcy przecież nie raz udowodnili, że interesuje ich wyłącznie ich własny interes. Francuzi też nie darzą Polski sentymentem. Polska jest wprawdzie zieloną wyspą na gospodarczej mapie Europy, ale podobno tylko dzięki olbrzymim dotacjom z Unii, które po jej rozpadzie przecież się skończą. Czy w tej sytuacji polski parlament naprawdę nie ma nic lepszego do roboty, niż dyskutowanie o krzyżu w sali sejmowej?

poniedziałek, 12 grudnia 2011

W obronie prawdy i wiary

Był sobie program publicystyczny w TVP. Cieszył się dużą oglądalnością. Mimo zmian terminu nadawania programu (co niemal zawsze powoduje spadek widzów) oraz, pod koniec, przesuwania pory nadawania na późne godziny wieczorne, oglądało go od grupo ponad pół miliona do prawie miliona widzów. Mimo to TVP postanowiła zdjąć program z anteny. Przynajmniej część odcinków programu można jeszcze obejrzeć w Internecie. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby i one stopniowo znikały z Internetu.

Program, o którym piszę, to Warto rozmawiać. Prowadził go Janek Pospieszalski. Ciekawe, co tak strasznie się władzy nie podobało w jego programach. Poniżej jedna z jego niezwykle ciekawych prelekcji.

środa, 7 grudnia 2011

Szczęśliwy związek i przemoc w rodzinie

Mniej więcej w 1998 roku na stronie internetowej Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej można było znaleźć plakat Krajowego Programu Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie. Możesz go obejrzeć obok. Gdy na niego spojrzysz, to co ci się rzuca w oczy w pierwszej kolejności? Ja przede wszystkim zauważam na nim złotą, lśniącą obrączkę. Czyż ten plakat nie budzi skojarzeń u oglądających, że rodzina to zagrożenie?

Kiedy w mediach piszą o szczęśliwej parze dwojga ludzi, niemal zawsze używają słowa związek, nawet jeżeli są małżeństwem. Kiedy jednak jeden z partnerów bije drugiego, to niemal zawsze jest to przemoc w rodzinie.

Można by na to lekceważąco machnąć ręką, że przecież to są tylko słowa, że nieważne, jakich słów się użyje — ważne żeby walczyć z przemocą w rodzinie. Według badań niektórych organizacji zajmujących się zwalczaniem takiej przemocy, występuje ona nawet w co dziesiątym związku.

Po pierwsze: dobór słów jest niezwykle ważny! Przykład? Proszę bardzo: jeżeli aborcję nazwiemy zabiegiem, to brzmi to zupełnie inaczej, niż gdy powiemy, że ta sama aborcja oznacza zamordowanie płodu, prawda? Inne przykłady? Obejrzyj »ten film«. Momentami jest trochę drastyczny, ale warto! obejrzeć go do końca.

Po drugie: te statystyki robią pracownicy organizacji bądź instytucji zajmujący się walką z przemocą. Oni dla mnie nie są wiarygodni, bo w ich interesie jest, aby wykazywać jak najwięcej przemocy, bo wtedy ich ranga rośnie, dostają więcej kasy na działalność itd. Nawet jeżeli nie zawyżają tych statystyk świadomie, to będą mieć naturalną skłonność do uznawania za przejawy przemocy w rodzinie nawet błahych zdarzeń. Że takie organizacje nie są wiarygodne pokazuje między innymi przykład jednej z organizacji do zwalczania dyskryminacji, która każdą bójkę, w której brał udział jakiś cygan, automatycznie zaliczała do zdarzeń o podłożu rasistowskim, nie zadając sobie trudu sprawdzenia, o co tak naprawdę tam poszło.

Wracając do tytułu tego artykułu — nie udało mi się znaleźć żadnych informacji o jakichkolwiek badaniach lub statystykach, z których można by wywnioskować, czy jest jakaś zależność między formalnym lub nieformalnym związkiem, a przemocą w nim. Podejrzewam, że takich badań nie ma, bo byłyby politycznie niepoprawne.


poniedziałek, 5 grudnia 2011

W obronie Wiary

Ostatnio przez media przetoczyła się fala dyskusji, dotycząca Kościoła Katolickiego. Źródła tej dyskusji wywodzą się z wystąpienia deathmetalowego (co za okropna nazwa!) zespołu, którego liter, Nergal, na scenie podarł Biblię, a wyznawców religii katolickiej nazwał członkami zbrodniczej sekty.

Przewodniczący Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami, pan Ryszard Nowak, wytoczył mu rozprawę o obrazę uczuć religijnych. Ponieważ była tylko jedna osoba, której uczucia religijne zostały obrażone, Nergal został uniewinniony. Ciekawe, ile uczucia religijne ilu osób trzeba obrazić, żeby sąd uwzględnił tę obrazę?

Niedawno Nergal został zatrudniony przez TVP jako juror w jednym z popularnych programów. To wzbudziło wśród wielu ludzi oburzenie. Jednak prawdziwą burzę wywołała wypowiedź księdza Adama Bonieckiego, który w wypowiedzi w publicznych mediach stwierdził, że nie widzi niczego złego w tym, że znany satanista jest przez TVP lansowany na gwiazdę.

Na to wystąpienie księdza Bonieckiego zareagował jego przełożony w Zgromadzeniu Księży Marianów nakazując mu, aby swoje publiczne wypowiedzi ograniczył do Tygodnika Powszechnego, którego ksiądz Boniecki był redaktorem naczelnym. Warto zwrócić uwagę, że nie księdzu Bonieckiemu nie zabroniono wypowiadać się publicznie. Nie mógł tylko występować w mediach, które wielu katolików uważa za co najmniej nieprzychylne Kościołowi.

Cóż takiego powiedział ks. Boniecki w tym wywiadzie. Otóż stwierdził między innymi,  że Nergal nie jest też satanistą, bo musiałby wierzyć w szatana, oraz że przyjął tylko taką grę, w której szerzy nienawiść. Twierdzi również, że człowiek pewny swej wiary nie będzie wszędzie węszył jej prześladowań.

Moim zdaniem pan Boniecki ma prawo uważać, że sataniści są czymś, co może funkcjonować w zdrowym społeczeństwie. Jednak ksiądz Boniecki nie powinien mieć najmniejszej wątpliwości, że sataniści stoją w jednym szeregu z największymi wrogami Kościoła!

Ciekawe, skąd Boniecki wie, że Nergal nie wierzy w szatana? Bo tak powiedział w jakimś wywiadzie? Może i tak, ale za to po wygranym procesie napisał, że Szatan znowu zwyciężył, a ostatnio — już po wybuchu tej afery, wystąpił na scenie parodiując księdza i uzdrawiał ciężko chorych przez położenie na nich swoich rąk. Czy takie zachowanie również nie oburza księdza Bonieckiego? To może oburza go to, że Nergal na innym występie krzyczał ze scenyJesteśmy bezczelni i aroganccy. Rzucamy wyzwanie Bogu. Kiedy wszyscy klęczą, stójcie z dumnie podniesioną głową. Rogi w górę!

Zapewne racja ma ksiądz Boniecki twierdząc, że prawdziwie wierzący nie powinni wszędzie węszyć prześladowań swojej wiary, ale — moim zdaniem — każdy wierzący powinien być czujny i zdecydowanie reagować na ewidentne przejawy obrażania swojej wiary. Jeżeli ktoś nie reaguje na to, że ktoś jego i jego współwyznawców nazywa sektą morderców, to wcale nie wierzy, a tylko co najwyżej praktykuje powierzchowny udział w obrzędach, bez zastanawiania się nad istotą swojej wiary.

Ludzie małej wiary

Zdaje się, że żądzą nami ludzie małej wiary. Najlepszym przykładem jest minister Rostowski, który odłożył na emeryturę półtora miliona złotych, ale w angielskim funduszu (odpowiedniku polskiego ZUS).

Znając ZUS minister finansów pokrywa w nim nadzieję, to znaczy ma nadzieję, że tam nigdy nie będzie jego pieniędzy. Bo co byście pomyśleli o ministrze finansów, który oszczędzałby w ZUS-ie? Idiota!

sobota, 3 grudnia 2011

Tak samo było w Polsce

W Chorwacji trwa kampania propagandowa za przystąpieniem tego kraju do Unii Europejskiej. Dokładnie tak samo było w Polsce. Nazywano to dyskusją, ale przecież nie było dyskusji — była tylko nachalna, wszechobecna kampania reklamowa.

czwartek, 1 grudnia 2011

Wielki kryzys 1929 a teraźniejszość

Historia wielkiego kryzysu, o którym wszyscy zapomnieli. Kiedy udało się z niego wyjść? Jakie błędy popełniono podczas kryzysu z 1929 r. i jak możemy wyjść z obecnego? Opowiada, w świetny sposób, przedstawiciel austriackiej szkoły w ekonomii, Tom Woods.

Jeżeli nie znasz zbyt dobrze języka angielskiego, to możesz sobie włączyć polskie napisy. W tym celu kliknij w litery „CC” na pasku pod filmem. Następnie wybierz napisy w języku polskim.

Jeszcze wygodniej będzie ci się oglądało (i czytało napisy), jeżeli rozciągniesz film na cały ekran. Możesz to zrobić klikając w symbol pełnego ekranu na powyższym pasku.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...