Strona główna

czwartek, 6 stycznia 2011

Poczekaj, Kiedyś Przyjedzie

Słyszałem ostatnio w radio dyskusję o stanie PKP. Rozmówcy zastanawiali się, czy zwolnienie prezesów PKP poprawi coś w tej instytucji. Rozważali też, czy polskie państwo stać na większe dofinansowanie PKP.

Zwolnienie ministra czy kilku prezesów oczywiście nic nie da. Tego typu działania mogłyby dać jakieś efekty, gdyby PKP była względnie dobrze zorganizowaną instytucją, a tylko zarządu spółek nie zdołały się dogadać. Również oczywistym jest, że o zwiększeniu państwowych dotacji możemy z całą pewnością zapomnieć, skoro zadłużenie państwa wzrosło do 57% PKB (wg Eurostat) i nadal rośnie, a jedyne, co rząd z tym robi, to zamiatanie części długów pod dywan — tak, żeby w oficjalnych statystykach zadłużenie było troszkę mniejsze.

Właściwie słuchałem tej audycji jednym uchem słuchałem, bo w tym czasie pracowałem. Być może coś przegapiłem. Odniosłem jednak wrażenie, że żaden z dyskutantów nawet nie zbliżył się do istoty rzeczywistych problemów PKP.

Kilka lat temu oglądałem w telewizji reportaż. Była w nim mowa, że gdzieś na kresach Polski około 20 miejscowości utraciło jedyne wygodne połączenie ze światem, bo PKP nie opłacało się utrzymywać tamtejszej linii kolejowej. Koszty utrzymania linii wielokrotnie przekraczały płynące z niej dochody. Wtedy jakiś prywatny przedsiębiorca odkupił od PKP lokomotywę, zatrudnił ludzi i uruchomił prywatną linię. Twierdził, że inwestycja powinna się mu zwrócić po około 7–8 latach.

Dlaczego PKP nie opłacało się utrzymywanie tej linii, a prywatnemu przedsiębiorcy opłacało się? Po sprywatyzowaniu ceny biletów były takie same, jak w PKP. Odpowiedź na to pytanie również była w tym reportażu. PKP zatrudniała do obsługi tej linii około 150 osób. Na każdej stacji był zatrudniony naczelnik stacji, dróżnik i osoba sprzedająca bilety. W pociągu, składającym się chyba z trzech wagonów, pracowało pięć osób: maszynista, pomocnik maszynisty, kierownik pociągu, konduktor i pomocnik konduktora. Nie można było zmniejszyć zatrudnienia, bo związki zawodowe wymusiły takie umowy zbiorowe, że nie wolno łączyć tych stanowisk. Tymczasem prywatny przedsiębiorca do obsługi tej samej trasy zatrudniał zaledwie kilkanaście osób. Okazało się, że na większych stacjach wystarczy jedna osoba, pilnująca dobytku oraz pełniąca rolę dróżnika i kasjera jednocześnie. W pociągu wystarczyło zatrudnić maszynistę i jego pomocnika oraz konduktora, który jednocześnie jest kierownikiem pociągu.

Jedną z przyczyn problemów PKP są związki zawodowe. Nie jest to pierwszy przypadek, gdy związki zawodowe tak zaciekle walczą o prawa pracowników, że doprowadzają do bankructwa te przedsiębiorstwa, w których działają.

Pamiętam inny reportaż w telewizji. Była w nim mowa o jakichś olbrzymich dotacjach na remonty stacji i dworców kolejowych. Po kontroli Najwyższej Izby Kontroli okazało się, że 80% dotacji zostało zdefraudowanych. W prywatnym przedsiębiorstwie coś takiego byłoby nie do pomyślenia! A jak to się skończyło w państwowym PKP? W wyniku dochodzenia ukarano kilka płotek, którym udało się postawić drobne zarzuty. Jednak 80% kwot z wielomilionowych dotacji przepadło jak kamień w wodę. To drugi powód problemów PKP. Jedynym efektem większych dotacji byłoby wzbogacenie się sprytnych złodziei. O państwowe nikt nie dba tak, jak o prywatne. 

Kolej, żeby działała sprawnie, wymaga systematycznych inwestycji. Wymaga, żeby zarząd myślał o rozwoju przedsiębiorstwa w perspektywie nie kilku, ale kilkunastu lat. Tymczasem od wielu lat stanowiska takie, jak prezesi PKP (i prawdopodobnie nie tylko prezesi), traktowane są przez kolejno rządzące partie jako polityczne łupy. Jeżeli prezes zmienia się wraz z każdymi kolejnymi wyborami, to jaką on ma motywację, aby myśleć o tym, jak będzie firma działać za kilkanaście lat? Po co miałby się tym martwić, skoro wtedy na pewno prezesem będzie ktoś zupełnie inny. W takiej sytuacji prezesi martwią się jedynie, żeby się jakoś ustawić, gdy kolejna partia przejmie władzę, a oni stracą swoje fotele. Oczywiście nie mam żadnych dowodów na poparcie tej tezy, oprócz logiki.

Czy można coś na to poradzić? Najbardziej logicznym wydaje się, że w najbliższych wyborach należałoby odsunąć od władzy tych wszystkich polityków, którzy na zmianę rządzą Polską od kilkunastu lat i najwyraźniej mają w tym interes, żeby nic się nie zmieniło. Sprawa wydaje się być beznadziejna. Rządzące partie zatrudniają doskonałych socjologów i innych ekspertów umiejących doskonale wmawiać ludziom to, na czym im zależy. Z pewnością w najbliższych wyborach większości ludzi nawet nie przyjdzie do głowy, że można by zagłosować na kogoś spoza PO/PiS/PSL/SLD.

Co jeszcze można zrobić? Nie wiem, czy to coś da, ale można spróbować wziąć udział w akcji, którą promuje internetowe radio Kontestacja. Można złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez PKP, które dopuszcza, żeby pociągi były przepełnione ponad wszelkie normy. Jeżeli w pociągu, w którym jest tak tłoczno, że nawet drzwi nie da się otworzyć, doszłoby na przykład do pożaru, gdyby doszło do paniki, zginęłoby bardzo dużo ludzi. To naprawdę jest niebezpieczne!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...